Portal Mrooczlandia



Biblioteka


| Horrory | Romantica| Filozofia |

Horrory

H.P.Lovecraft: "W górach szaleństwa"
(strona 3/51)


Ostatni etap podróży był barwny i wpływał pobudzająco na wyobraźnię. Ogromne, nagie, 
tajemnicze wierzchołki majaczyły nieprzerwanie wzdłuż zachodniej strony nieba, podczas 
gdy nisko wiszące słońce, ukazujące się w południe po północnej stronie skapywało 
przymglonym czerwonym blaskiem na biały śnieg, błękitnawy lód, pasma wód i czarne 
połacie odsłoniętych, granatowych stoków. Straszliwe podmuchy upiornego, antarktycznego
 wiatru omiatały nagie wierzchołki gór, zawodzenia wichury przywodziły niekiedy na myśl 
dziką, ledwo wyczuwalną melodię o szerokiej, zgoła obłędnej, gamie tonów, które w 
niewytłumaczalny, podświadomy sposób kojarzyły mi się z czymś niepokojącym, a nawet 
wręcz przerażającym. Cała sceneria przywodziła na myśl azjatyckie malarstwo Micholasa 
Koericha, i jeszcze bardziej zatrważające opisy owianego złą sławą płaskowyżu Leng z 
kart mrożącego krew w żyłach, bluźnierczego i plugawego "Necronomiconu" szalonego Araba,
 Abdula Alhazreda. Wielokrotnie później żałowałem, że w ogóle zajrzałem do tej 
potwornej księgi, w bibliotece Uniwersytetu Miskatonic.

7 listopada straciliśmy chwilowo z oczu pasmo gór po zachodniej stronie, minęliśmy 
wyspę Franklina, a następnego dnia ujrzeliśmy przed nami szczyty gór Erebus i Terror 
na wyspie Rossa, za nimi zaś długą linię Gór Perryego. Na wschodzie ciągnęła się gruba,
 biała krecha zapory lodowej, sięgająca 200 stóp wysokości i przypominająca skaliste 
urwiska w Quebecu; zapowiadała ona kres żeglugi w kierunku południowym. Po południu 
weszliśmy do cieśniny McNurdo i rzuciliśmy kotwicę w cieniu dymiącego Erebusa. 
Pokryty żużlem wierzchołek wulkanu o wysokości 12.700 stóp przypominał Świętą Fuji, 
z japońskich malowideł. Za nim, niczym biały upiór, wznosił się Terror, wygasły już 
dziś wulkan mierzący 10.900 stóp. Kłęby dymu buchały z otworu Erebusa raczej 
sporadycznie i jeden z absolwentów, zdolny, młody chłopak nazwiskiem Danforth, wskazał
 coś co przypominało lawę pokrywającą śnieżne stoki. Stwierdził przy tym, iż góra ta, 
odkryta w 1840 r. była bez wątpienia inspiracją dla Poego, który w siedem lat później 
napisał:

"Siarką cuchnące lawy, gęste strugi 
nieustannie spływają w dół po zboczach Yaanck 
W najdalszych polarnych krainach 
Jęczą spływając w dół po zboczach Yaanck 
W lodowych, krainach polarnych zórz."

Danforth był miłośnikiem mrocznych lektur i dużo opowiadał o Poe'm. Mnie osobiście 
zainteresował antarktyczny wątek jedynego, długiego opowiadania Poe'go - wstrząsającego
 i enigmatycznego "Arthura Gordona Pyma".
Na bezludnym wybrzeżu i wyrosłej zaporze lodowej niezliczone ilości groteskowych 
pingwinów popiskiwały, machały skrzydłami; w wodzie zaś, i na rozległych krach 
dryfującego powoli lodu, pływały lub przewalały się tłuste, leniwe foki. Krótko po 
północy, 8 listopada, przy pomocy niewielkich łodzi dokonaliśmy trudnego lądowania. 
Jednocześnie przeciągnęliśmy z każdego ze statków kabel, przygotowując się do 
wyładunku zapasów przy pomocy boi. Pierwsze kroki na Antarktydzie pozostawiły w 
naszej pamięci niezatarte wrażenie, pomimo iż dotarły tu już wcześniej wyprawy 
Scotta i Shackletona. Masz obóz, założony na skutym lodem wybrzeżu, u stóp wulkanu 
był jedynie obozem tymczasowym, kwatera główna wciąż znajdowała się na pokładzie 
"Arkham". Wyładowaliśmy sprzęt wiertniczy, psy, sanie, namioty, żywność, zbiorniki 
z benzyną, ekwipunek do topienia lodu, aparaty fotograficzne - zarówno te zwykłe jak
 i do zdjęć lotniczych, części samolotowe oraz inne akcesoria wraz z przenośnymi 
radiostacjami, które - obok tych zamontowanych na samolotach - były dostatecznie silne,
 by za ich pośrednictwem połączyć się z potężną aparaturą nadawczo-odbiorczą na 
"Arkham" z dowolnego miejsca na kontynencie antarktycznym. Aparatura na statku, za 
pomocą której utrzymywaliśmy bezpośredni kontakt ze światem zewnętrznym, przesyłać 
miała raporty prasowe do ogromnej stacji radiowej "Arkham Advertiser" w King-sport 
Mead, w Massachusetts. Mieliśmy nadzieję, że zdołamy zakończyć nasze prace w przeciągu
 antarktycznego lata, gdyby jednak okazało się to niemożliwe, mieliśmy przezimować na 
"Arkham", a jednocześnie, nim lód skuje wodę, wysłać "Miskatonic" na północ, po 
zaopatrzenie na kolejny sezon.

Nie muszę powtarzać tego, co pisano w gazetach na temat naszych wstępnych działań; 
o wejściu na górę Erebus, czy uwieńczonych sukcesem wierceniach mineralogicznych w 
Kilku punktach na wyspie Rossa, Które - mimo iż dokonano ich w skalnym podłożu - 
przebiegły nad wyraz sprawnie. Było to tylko i wyłącznie zasługą Pabodiego i jego 
aparatury. Nie będę też wspominał tu o pierwszej próbie wykorzystania urządzenia do 
topienia lodu czy o ryzykownym wejściu z saniami i zaopatrzeniem na wielką zaporę 
lodową, ani o tym jak w obozie na szczycie zapory zmontowaliśmy pięć wielkich samolotów.
 Zdrowie dopisywało całej naszej grupie, złożonej z dwudziestu mężczyzn i 
pięćdziesięciu alaskańskich psów zaprzęgowych, aczkolwiek należy nadmienić iż nie 
zetknęliśmy się jeszcze z naprawdę zabójczymi temperaturami i wiatrami. Temperatura 
wahała się w granicach między O a +25 stopni, a podobne mrozy występowały zimą w 
Płowej Anglii i byliśmy do nich przyzwyczajeni. Obóz na zaporze był również tymczasowy
 i pełnić miał wyłącznie funkcję magazynu na benzynę, żywność, materiały wybuchowe i 
inny sprzęt, na początek, do przewozu sprzętu badawczego potrzebowaliśmy tylko czterech
 samolotów. Piąty, na wypadek gdybyśmy utracili pozostałe maszyny i gdyby zaszła 
konieczność dostarczenia nas na "Arkham", pozostał w bazie zaopatrzeniowej pod opieką
 pilota i dwóch ludzi z załogi statku. Później, gdy nie będziemy potrzebować wszystkich
 czterech samolotów do przewozu sprzętu, planowaliśmy używać jednego lub dwóch z nich 
do transportu wahadłowego, między bazą zaopatrzeniową, a obozem stałym na olbrzymim 
płaskowyżu oddalonym od nas o 600-700 mil na południe, leżącym już za połacią lodowca
 Beardmore'a. Na przekór nieomal jednomyślnym opiniom o przerażających wichrach i 
burzach śnieżnych atakujących z tego właśnie płaskowyżu, postanowiliśmy, gwoli ekonomice
 i efektywności naszych działań, obyć się bez obozów pośrednich. Raporty radiowe 
donosiły o odbytym 21 listopada przez naszą eskadrę, zapierającym dech w piersiach 
czterogodzinnym locie non-stop. Lecieliśmy ponad dumną, lodową pustynią, gdzie 
słychać było tylko ciszę. Wiatr nie sprawiał nam większych kłopotów i radiokompasy 
przydały się tylko raz, kiedy trafiliśmy w gęstą mgłę. Pomiędzy szerokością 85 i 84 
stopnia ujrzeliśmy rozległą połać ogromnego wzniesienia; uświadomiliśmy sobie, że 
dotarliśmy do lodowca Reardmore'a, największej doliny lodowcowej świata. Znaleźliśmy
 się wreszcie w prawdziwym, martwym od wieków, białym świecie najdalszego południa. 
Wtedy też dostrzegliśmy daleko na wschodzie, wierzchołek góry Plansen, wznoszący się 
na wysokość prawie 15.000 stóp.



2 < Strona 3 > 4



Powrót do spisu pozycji działu Horrory




ميترا / मित्र / Ми́тра / Mitra
Mitra Taus Melek

Misja | Polityka Prywatności | | Pióropusz.Net | Magical-Resources.Net


Portal Mrooczlandia www.Mrooczlandia.com
Wszelkie prawa zastrzeżone ©